W tym roku chyba niestety nie uda mi się dotrzeć do żadnego hiszpańskiego zakątka w związku z obostrzeniami w podróżach. Dwa lata temu, gdy mieszkałam w Hiszpanii, udało mi się jednak polecieć na bajeczną wyspę. Dziś postanowiłam opowiedzieć Wam o tym jak wiele można zobaczyć, spędzając tylko weekend na Majorce.


Port lotniczy na wyspie jest trzecim wśród największych i najczęściej odwiedzanych w Hiszpanii. A to wszystko za sprawą rozwijającej się tu prężnie turystyki. Pogoda jest zawsze, jest co zwiedzać, dla chcących się wspinać są pasma górskie, dla spragnionych kąpieli – Morze Śródziemne otaczające Majorkę. Slogany nie kłamią, to zakątek na ziemi, który ma dosłownie wszystko i gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Nieco gorzej prezentuje się to w opinii tubylców. Narzekają oni na znacząco przeładowaną przyjezdnymi wyspę, wieczne korki i brak miejsc, w których w sezonie odnaleźć można byłoby ciszę i spokój.

Przyjazd i pierwszy dzień
Do centrum miasta z lotniska wygodnie dotrzeć można autobusami miejskimi w około 25 minut. Tak też poczyniłam i udałam się do wynajętego u pewnej Argentynki pokoju mieszczącego się nieopodal Passeig de Mallorca. Przechadzając się następnego dnia ulicami Palmy miałam nieodparte wrażenie, że przebywam w Barcelonie. Miasta są do siebie momentami bliźniaczo podobne pod względem budynków i ulic. Każde z nich ma swoją Ramblę, swój Plaza de Espanya, budynki, które projektował Gaudi, a nawet tutejszy dialekt brzmi dla mnie bardzo podobnie do języka katalońskiego.



Weekend na Majorce mijał naprawdę szybko, nie miałam zbyt wiele czasu na zwiedzenie Palmy, ale udało mi się wejść na szczyt tamtejszej katedry. Widoczna z dużej odległości wyróżnia się w nadmorskim pejzażu miasta.

Majestatyczna budowla powstała na miejscu dawnego meczetu. Jej konstruowanie rozpoczęto w 1229, a skończono w 1601. Była budowana dłużej niż słynna Sagrada Familia z Barcelony. Wyróżnia ją bogactwo witraży i olbrzymia rozeta, którą możecie zobaczyć poniżej.

W piątek odbywały się tylko cztery wycieczki na taras katedry. Na szczęście udało się dokonać wcześniejszej rezerwacji przez internet. Cała trasa trwała ponad godzinę. Do pokonania było 208 schodów umieszczonych w ciasnym korytarzyku pnącym się w górę. Podczas wejścia przewidziane były trzy przerwy. Najpierw dzwonnica, potem pierwszy taras, podziwianie gigantycznej rozety, drugi taras i zejście. Widoki bardzo ładne, choć cena była mocno przesadzona, ale niestety, taki urok cenowy turystycznej Palmy.


Po zejściu z katedry przechadzałam się czego zwyczaj uliczkami, aż dotarłam do stacji pociągu jadącego do miasteczka Soller. Uprzednio czytałam o nim w internecie, jest jak wehikuł czasu, pochodzi z roku 1912 i przenosi turystów w podróż do dawnej Majorki.

Nie byłam pewna, czy dam radę wszystko tak zorganizować, żeby w dwa dni udać się także tam. Podjęłam spontaniczną decyzję, dwie minuty przed odjazdem zakupiłam bilety i usadowiłam się na drewnianych krzesełkach.
Za oknem przewijały się zielone pola, drzewa z dojrzewającymi pomarańczami i oliwkami, a później coraz pokaźniejsze szczyty gór. Pociąg przejeżdżał przez tunele, wówczas zapalało się w środku klimatyczne światełko i powiewało chłodem.

Po godzinie jazdy dotarliśmy do Soller. Tam można było przesiąść się na również zabytkowy, drewniany tramwaj. Jest on atrakcją turystyczną wioski, ale też codziennym środkiem transportu dla mieszkańców. W 20 minut dojeżdża do portu położonego w malowniczej zatoczce i przejeżdża tuż przy plaży.

W Soller zwiedziłam tylko port, przeszłam przez kilka uliczek pnących się w górę, by spojrzeć na niebieską otchłań morza. Chciałam dojść do latarni morskiej, ale dowiedziałam się, że to teren wojskowy i nie ma takiej możliwości. Po spróbowaniu ryby w jednej z lokalnych smażalni wróciłam na pociąg i pojechałam do Palmy.



Drugi dzień
Nazajutrz, dzięki portalowi Couchsurfing, spotkałam się z rodzimym Majorkaninem z Palmy, Miguelem. Był tak miły, że zechciał pokazać mi jeszcze inne miejsca na wyspie. Po kolei zwiedziliśmy Deię, która leży na wzgórzu, Valldemossę, położoną pomiędzy szczytami gór i Banalbufar, wioskę ułożoną na górskich piętrach. Gdy wynajmiecie samochód, bez problemu da się odwiedzić te miejsca w ciągu jednego dnia.
Deia to malutkie miasteczko, na którego szczycie mieści się cmentarz z grobem słynnego pisarza angielskiego, Roberta Davesa. Zabudowa jest tu typowa dla Majorki, czyli domki z jasnego kamienia, z okiennicami.
Widoki na morze i resztę pasm górskich można podziwiać, popijając świeżo wyciskany sok z granatu albo mandarynek.

Z tego miasteczka przejechaliśmy do Cala de Deia, czyli zatoki, w której zazwyczaj mieści się niewielka plaża z morzem przybierającym mocno turkusowe barwy. Niestety zastaliśmy brak plaży i gigantyczne fale rozbijające się o wystające skały, chociaż muszę przyznać, że i tak mi się podobało. Żałuję, że nie miałam więcej czasu na wędrówkę po tamtejszych wzgórzach i ujrzenie całości z góry.




Po zrobieniu zdjęć pojechaliśmy do Valldemossy, kolejnej wioski zabudowanej domkami z kamienia, z zielonymi okiennicami. Tu po raz pierwszy odczułam jesienny chłód w ciągu dnia i przyuważyłam, że jesień naprawdę wkrada się na wyspę, bo drzewa gubiły powolnie opadające żółtawe liście. Na szczęście wystawione przed domkami kwiaty miały piękne zielone barwy.




Dalej ruszyliśmy na mirador de pino, gdzie rośnie wielka sosna i skąd widać dom Michaela Douglasa, a potem do Bañalbufar.
Drogę przecinały nam leniwie przechodzące przez nią brązowe kozy, które uciekały, gdy tylko wysiadłam z samochodu i chciałam zrobić im zdjęcie.
W Bañalbufar nie spędziliśmy zbyt wiele czasu. Szkoda, bo moim zdaniem miasteczko naprawdę zasługuję na uwagę, zobaczcie tu. Miguel koniecznie chciał pokazać mi zachód słońca w jego ulubionym punkcie widokowym na wieży, z której w dawnych czasach wyglądano piratów na morzu. Zdążyliśmy, ale słońce w pewnym momencie schowało się za gęstą mgłą i tyle pozostało z naszego planu. Mój weekend na Majorce dobiegał niestety końca. 🙁


Podczas rejsów statkiem w okolicach Majorki, można dostrzec delfiny, czasem kaszaloty, więc kolejnym razem trzeba będzie rozejrzeć się za jakąś morską wyprawą. Po zachodzie słońca wróciliśmy do Palmy i wpadłam do swojego pokoju zmęczona jak nigdy, ale też zadowolona, że przez dwa dni udało mi się zobaczyć tyle niesamowitych miejsc. Szkoda, że miałam tak mało czasu, ale na pewno nie będzie to moja ostatnia wizyta w tym pięknym miejscu. Gdyby ktoś miał inne pomysły jak spędzić weekend na Majorce, koniecznie dajcie znać. 🙂


Na stronie głównej znajdziesz też inne teksty dotyczące podróży po Hiszpanii. Zapraszam. 🙂